Kosheen – Solitude

kosheen solitudeEkipa Kosheen długo milczała. Po wydanym w 2007 roku Damage nastała niezręczna cisza. Obstawiałem, że to już koniec kariery zespołu. Aż tu nagle i niespodziewanie pod koniec 2012 roku pojawił się nowy album – Independence. Człowiek nie zdążył jeszcze dobrze po nim ochłonąć a tu w końcówce 2013 roku ukazało się kolejne wydawnictwo Kosheen – Solitude. Krążki dzieli zaledwie 13 miesięcy ale czuć, że ten niedługi okres mocno wpłynął na to co dzieje się w głowach członków grupy. Independence był nieziemsko przebojowy, wyładowany był przebojami wręcz pchającymi się na parkiet. Solitude jest zdecydowanie inny. Chociaż i przebojowych momentów tu nie brakuje. Takie jest właśnie rozpoczęcie krążka. „Save Your Tears” to stara dobra Kosheen: nośna, szybko wpadająca w ucho. Na podobnych zasadach opiera się „Harder They Fall” i skromny przedstawiciel d’n’b – „Observation” – mój faworyt z tego albumu: utwór piękny, hipnotyczny, uzależniający, kojarzący się z widokiem przez okno na ruchliwą ulicę w deszczowy, jesienny wieczór. I to by było na tyle z rzeczy łatwych i przyjemnych. Reszta Solitude jest zdecydowanie trudniejsza do przyswojenia, cięższa, mroczna. W tej części mamy w miarę normalnego przedstawiciela w postaci „Divided”. Na upartego w ramy te można jeszcze upchnąć „745”, który lekko zalatuje dubstepem. Ale w takiej odsłonie, której spokojnie można posłuchać. Pozostałe utwory z krążka to rzeczy totalnie wykręcone, z którymi Kosheen do tej pory nie miała wiele wspólnego. Dyskografię tej ekipy znam w miarę dobrze i jedynie „Swamp” z Kokopelli przypomina po części to z czym mamy tu do czynienia. Instrumentalne „And Another” i „Up In Flames” przypominają trochę twórczość @440 lub The Prodigy. Końcówka albumu miażdży. Oprócz w miarę normalnego „Here & Now” mamy tu praktycznie samo granie przypominające senne koszmary obłąkanego/schizofrenika. Chyba inaczej dźwięków zawartych w „Poison”, „I” i utworze tytułowym nie da się nazwać. Co ciekawe: z początku te kawałki odpychają, odstraszają ale z czasem nabierają „kolorów” i zaczynają intrygować, interesować. Po kilku przesłuchaniach można bez problemu odkryć piękne aspekty ich brzydoty. I taki jest właściwie cały Solitude – z pewnością nie jest to album do zakochania się od pierwszego wejrzenia tylko raczej do budowania długich wzajemnych relacji. Jest to raczej ukłon w stronę starych fanów Kosheen, nowych takim graniem ciężko będzie zdobyć. Ale chyba nie o to zespołowi chodziło. Ja jestem z nimi od ponad 10 lat i Solitude spełniło moje oczekiwania.

Moja ocena -> 8/10

Ten wpis został opublikowany w kategorii Muzyczny i oznaczony tagami , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz